Nicole obudziła się. Kątem oka zauważyła kuzynkę, która drapała się po głowie widząc zieloną maskotkę.
- Marinette! - krzyknęła wesoło, by odciągnąć jej uwagę od swojej przyjaciółki.
- Ach.. am... Cześć, Nicki! - wyjąkała czarnowłosa. Brunetka ukrywała swój gniew. Nienawidziła tego przezwiska. Mówiła tak do niej tylko jedna osoba: jej były narzeczony.
- Wstałaś tak wcześnie? To do ciebie niepodobne - zaśmiała się Nicole. Marinette uśmiechnęła się sztucznie.
- I tak się nie wyspałam. Zasnęłam wczoraj dosyć późno...
- Doprawdy? Cóż takiego robiłaś? - zagadnęła brunetka.
- No, bo... ja... ech, nieważne - wydukała.
- Powiedz! Chyba możesz mi zaufać?! - nalegała Nicole. Jej kuzynka nie chciała się odzywać, bo tak naprawdę nie znała jej zbyt dobrze.
- Przepraszam, ale... To moja tajemnica - mruknęła pod nosem.
,,Pięknie, będziemy musieli się ukrywać. A może on przyszedł tylko ten jeden raz? No dobra, dwa razy... Może jego słowa nie były szczere? Wątpię, żeby ON w wieku dwudziestu lat sobie nikogo nie znalazł. Jeśli tak, to na pewno wybierze ją, a nie mnie. Ugh, ale on mnie przecież kocha! Tak? Nie... Nie wiem! Namieszał mi w głowie i teraz myślę tylko o nim! Niech go szlag trafi!'' - zamyśliła się.
Nagle zobaczyła machającą przed jej twarzą rękę kuzynki.
- Ziemia do Marinette! Coś ty taka rozmarzona?
- Ach... Nieważne - zarumieniła się.
- Zrobiłaś mi herbatę? - zauważyła Nicole - Dzięki! A croissanty twojego taty będą do tego?
- Jasne! Chodź do kuchni - mrugnęła do niej, po czym pobiegła przyszykować śniadanie.
Nicole westchnęła z ulgą. Podniosła się z łóżka. Wzięła do ręki zieloną istotkę.
- Już jesteś bezpieczna - powiedziała do kwami.
- Myślałam, że umrę ze strachu! - zasyczało stworzonko.
- Wcinaj, dzisiaj wieczorem idę na patrol. Mam nadzieję, że spotkam Biedronkę i Czarnego Kota... - podała jej jedzenie, marszcząc nos.
- Nie licz na to. Nie funkcjonują od pięciu lat! - zapewniło ją kwami.
- W takim razie zmuszę ich, żeby się pokazali, Snakky... - uśmiechnęła się łobuzersko, po czym udała się na śniadanie.
***
Państwo Agreste siedzieli przy ogromnym stole czekając na posiłek przygotowany przez ich służbę. Gabriel zapisywał coś w notesie udając, że słucha swojej żony, a ta sprawdzała na smartfonie maile otrzymane od klientów Domu Mody. Ludzie pisali je głównie dlatego, że chcieli pochwalić ubrania zaprojektowane przez męża Stephanie.
- Jak można założyć czerwone szpilki do tej sukienki? - zdziwiła się, pokazując zdjęcie ukochanemu. Najwyraźniej odpowiadanie na wiadomości okazało się zbyt nudnym zajęciem.
- Aha - odchrząknął niezainteresowany Gabriel.
- Zobacz na to! Totalne bezguście! - wskazała ręką na kolejną fotografię. Mąż tym razem nie był na to obojętny.
- Przecież to mój projekt! - wykrzyknął, waląc ręką w stół.
- No i co z tego?! Ten ci akurat nie wyszedł! Ostatnio masz jakieś durne pomysły! Większość twoich nowych projektów to beznadzieja! - skrytykowała go.
- Masz rację! - wrzasnął - Masz rację... - powtórzył bardzo cicho.
- Oczywiście, że tak! Ja zawsze mam rację! - odparła dumnie Stephanie.
- Potrzebuję projektanta-pomocnika... - pomyślał na głos.
Wtedy do jadalni wszedł Adrien. Cały w skowronkach usiadł przy stole, nucąc jakąś wesołą melodię.
- Synku, masz dzisiaj sesję w parku - przypomniała mu matka.
- Wiem... - prychnął. Nie miał dzisiaj na to ochoty. Pokojówka właśnie przyniosła każdemu po omlecie i kawie.
- Rozalie!!! - krzyknęła Stephanie. - Prosiłam o omleta z mąki pełnoziarnistej, a nie kukurydzianej!
- Tak mi przykro! Zrobię jeszcze jednego - powiedziała ze skruchą.
- Ach, żartowałam. Masz poczucie humoru? - zaśmiała się Stephanie, na co Rozalie odetchnęła z ulgą i pobiegła sprzątać kuchnię.
- Znasz kogoś, kto umie projektować, a jego rysunki są naprawdę perfekcyjne? - Gabriel zapytał z pełną powagą Adriena.
- Am.. może Marinette? - zaproponował.
- Czy to ta dziewczyna, co przyszła do ciebie na seans filmowy? - mrugnęła do niego mama.
- Tak. Proszę, zatrudnijcie ją. Błagam. Ma ogromny talent i trudno, żeby go zaprzepaściła - mówił błagalnym tonem Adrien.
- Najpierw niech przyjdzie tutaj pokazać, co potrafi - odrzekł Gabriel. - Powiadom ją, że mam dla niej czas o godzinie osiemnastej trzydzieści pięć.
- Pewnie, dam jej znać. Na pewno się ucieszy!
Po skończonym śniadaniu Adrien zadzwonił do Marinette.
- Dzisiaj przychodzisz do mojego ojca na rozmowę kwalifikacyjną! - ucieszył się.
- CO?! - zdziwiła się.
- Tak. Będziesz projektować razem z moim ojcem.
- Nie żartuj sobie ze mnie, nie jestem wystarczająco dobra - zapewniała go.
- Jestem pewien, że te projekty podbiją jego serce! Zapomniałaś już jak mu się spodobał kapelusz twojego autorstwa w liceum?!
- Ale to było dawno! Co jeśli wyszłam z wprawy? - zamartwiała się.
- Mój ojciec dużo płaci. Naprawdę - próbował ją zachęcić.
- Nie liczą się pieniądze! Tylko się tam skompromituję...
- Wypadniesz super!
Nagle Marinette usłyszała głośny krzyk dobiegający z ulicy. Ktoś wołał o pomoc.
- Wszystko okej? - zapytał, bo też usłyszał ten dźwięk przez słuchawkę.
Nie dostał odpowiedzi, bo dziewczyna rozłączyła się z przerażenia i strachu przed dziwnie ubranym mężczyzną, który właśnie próbował rozbić okno w jej pokoju.