11 cze 2016

Rozdział 8

Nicole obudziła się. Kątem oka zauważyła kuzynkę, która drapała się po głowie widząc zieloną maskotkę.
     - Marinette! - krzyknęła wesoło, by odciągnąć jej uwagę od swojej przyjaciółki.
     - Ach.. am... Cześć, Nicki! - wyjąkała czarnowłosa. Brunetka ukrywała swój gniew. Nienawidziła tego przezwiska. Mówiła tak do niej tylko jedna osoba: jej były narzeczony. 
      - Wstałaś tak wcześnie? To do ciebie niepodobne - zaśmiała się Nicole. Marinette uśmiechnęła się sztucznie. 
      - I tak się nie wyspałam. Zasnęłam wczoraj dosyć późno... 
      - Doprawdy? Cóż takiego robiłaś? - zagadnęła brunetka. 
      - No, bo... ja... ech, nieważne - wydukała. 
       - Powiedz! Chyba możesz mi zaufać?! - nalegała Nicole. Jej kuzynka nie chciała się odzywać, bo tak naprawdę nie znała jej zbyt dobrze. 
      - Przepraszam, ale... To moja tajemnica - mruknęła pod nosem. 
,,Pięknie, będziemy musieli się ukrywać. A może on przyszedł tylko ten jeden raz? No dobra, dwa razy... Może jego słowa nie były szczere? Wątpię, żeby ON w wieku dwudziestu lat sobie nikogo nie znalazł. Jeśli tak, to na pewno wybierze ją, a nie mnie. Ugh, ale on mnie przecież kocha! Tak? Nie... Nie wiem! Namieszał mi w głowie i teraz myślę tylko o nim! Niech go szlag trafi!'' - zamyśliła się. 
Nagle zobaczyła machającą przed jej twarzą rękę kuzynki.
     - Ziemia do Marinette! Coś ty taka rozmarzona?
     - Ach... Nieważne - zarumieniła się. 
      - Zrobiłaś mi herbatę? - zauważyła Nicole - Dzięki! A croissanty twojego taty będą do tego? 
      - Jasne! Chodź do kuchni - mrugnęła do niej, po czym pobiegła przyszykować śniadanie. 
      Nicole westchnęła z ulgą. Podniosła się z łóżka. Wzięła do ręki zieloną istotkę. 
       - Już jesteś bezpieczna - powiedziała do kwami. 
       - Myślałam, że umrę ze strachu! - zasyczało stworzonko.
       - Wcinaj, dzisiaj wieczorem idę na patrol. Mam nadzieję, że spotkam Biedronkę i Czarnego Kota... - podała jej jedzenie, marszcząc nos.
       - Nie licz na to. Nie funkcjonują od pięciu lat! - zapewniło ją kwami.
       - W takim razie zmuszę ich, żeby się pokazali, Snakky... - uśmiechnęła się łobuzersko, po czym udała się na śniadanie.
                                                                                                    ***
    Państwo Agreste siedzieli przy ogromnym stole czekając na posiłek przygotowany przez ich służbę. Gabriel zapisywał coś w notesie udając, że słucha swojej żony, a ta sprawdzała na smartfonie maile otrzymane od klientów Domu Mody. Ludzie pisali je głównie dlatego, że chcieli pochwalić ubrania zaprojektowane przez męża Stephanie. 
     - Jak można założyć czerwone szpilki do tej sukienki? - zdziwiła się, pokazując zdjęcie ukochanemu. Najwyraźniej odpowiadanie na wiadomości okazało się zbyt nudnym zajęciem. 
    - Aha - odchrząknął niezainteresowany Gabriel. 
    - Zobacz na to! Totalne bezguście! - wskazała ręką na kolejną fotografię. Mąż tym razem nie był na to obojętny.
    - Przecież to mój projekt! - wykrzyknął, waląc ręką w stół. 
    - No i co z tego?! Ten ci akurat nie wyszedł! Ostatnio masz jakieś durne pomysły! Większość twoich nowych projektów to beznadzieja! - skrytykowała go. 
    - Masz rację! - wrzasnął - Masz rację... - powtórzył bardzo cicho. 
    - Oczywiście, że tak! Ja zawsze mam rację! - odparła dumnie Stephanie. 
    - Potrzebuję projektanta-pomocnika... - pomyślał na głos. 
Wtedy do jadalni wszedł Adrien. Cały w skowronkach usiadł przy stole, nucąc jakąś wesołą melodię. 
    - Synku, masz dzisiaj sesję w parku - przypomniała mu matka.
    - Wiem... - prychnął. Nie miał dzisiaj na to ochoty. Pokojówka właśnie przyniosła każdemu po omlecie i kawie. 
     - Rozalie!!! - krzyknęła Stephanie. - Prosiłam o omleta z mąki pełnoziarnistej, a nie kukurydzianej! 
     - Tak mi przykro! Zrobię jeszcze jednego - powiedziała ze skruchą. 
     - Ach, żartowałam. Masz poczucie humoru? - zaśmiała się Stephanie, na co Rozalie odetchnęła z ulgą i pobiegła sprzątać kuchnię. 
      - Znasz kogoś, kto umie projektować, a jego rysunki są naprawdę perfekcyjne? - Gabriel zapytał z pełną powagą Adriena. 
      - Am.. może Marinette? - zaproponował. 
      - Czy to ta dziewczyna, co przyszła do ciebie na seans filmowy? - mrugnęła do niego mama. 
      - Tak. Proszę, zatrudnijcie ją. Błagam. Ma ogromny talent i trudno, żeby go zaprzepaściła - mówił błagalnym tonem Adrien. 
      - Najpierw niech przyjdzie tutaj pokazać, co potrafi - odrzekł Gabriel. - Powiadom ją, że mam dla niej czas o godzinie osiemnastej trzydzieści pięć. 
      - Pewnie, dam jej znać. Na pewno się ucieszy! 
Po skończonym śniadaniu Adrien zadzwonił do Marinette. 
      - Dzisiaj przychodzisz do mojego ojca na rozmowę kwalifikacyjną! - ucieszył się.
      - CO?! - zdziwiła się.
      - Tak. Będziesz projektować razem z moim ojcem.
      - Nie żartuj sobie ze mnie, nie jestem wystarczająco dobra - zapewniała go. 
      - Jestem pewien, że te projekty podbiją jego serce! Zapomniałaś już jak mu się spodobał kapelusz twojego autorstwa w liceum?!
      - Ale to było dawno! Co jeśli wyszłam z wprawy? - zamartwiała się. 
      - Mój ojciec dużo płaci. Naprawdę - próbował ją zachęcić. 
      - Nie liczą się pieniądze! Tylko się tam skompromituję... 
      - Wypadniesz super! 
Nagle Marinette usłyszała głośny krzyk dobiegający z ulicy. Ktoś wołał o pomoc.
     - Wszystko okej? - zapytał, bo też usłyszał ten dźwięk przez słuchawkę.
     Nie dostał odpowiedzi, bo dziewczyna rozłączyła się z przerażenia i strachu przed dziwnie ubranym mężczyzną, który właśnie próbował rozbić okno w jej pokoju. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz